Marysieńka
od zawsze pragnęła poślubić prostego chłopa. Mieszkała na dalekiej wsi i
zarówno jej świętej pamięci ojciec, jak i dziad (niechaj spoczywa w pokoju) czy
zmarły przed laty pradziad byli prostymi chłopami. Żyła samotnie w chatce
odziedziczonej po rodzicach i co dzień pracowała na roli. Z utęsknieniem
wspominała czasy, gdy jeszcze jej rodziciele byli na świecie i dzieliła się z
nimi obowiązkami. Miała wtedy czas na wieczorne wizyty w karczmie, na
towarzystwo i biesiadowanie. I na poznawanie mężczyzn.
Jednak
czasy te już dawno minęły, dziewczęcą talię zastąpiły krągłości wynikłe ze
spowolnionego metabolizmu, młodą twarzyczkę, którą przed laty zwykła
przyozdabiać szminką pokryły bruzdy zmarszczek, a delikatne dłonie, niegdyś
służące jej do zachwytu nad teksturą sukni czy badania męskiego zarostu, same
zarosły twardym od pracy naskórkiem.
Pewnego
wieczora była okropna pogoda; błyskało i grzmiało, a deszcz lał się jak z
cebra, było strasznie. Marysieńka w dzień zdążyła narąbać drewna i wypoczywała
przy kominku, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Podeszła, by je otworzyć, a wtedy
jej oczom ukazał się chłop. Ale, mój Boże, co uczyniły z niego deszcz i słota!
I co to był za chłop!
Rosły
i tęgi, choć minę miał nietęgą. Długie włosy oraz bujną brodę przemoczone miał
do cna. Woda spływała z ubrania, strumieniami wlewała się do wysokich buciorów
i wylewała się dziurami w cholewach. Mówił, że szedł odwiedzić rodzinę, gdy
ulewa się rozpoczęła i nie chce przynieść im przeziębienia, którego to, tak
przemoczon, niechybnie się nabawi. W prostych słowach prosił o wikt i opierunek
na tą jedną noc. Ponadto zapewniał, że jest prawdziwym chłopem.
„Zaraz
się o tym przekonamy” – pomyślała Marysieńka, ale nie powiedziała ani słowa.
Poszła do sypialni, zdjęła całą pościel, znalazła najrówniejszy kawałek
podłogi, sprzątnąwszy z niej uprzednio wszystkie walające się bibeloty, po czym
ułożyła na tym kawałku podłogi jeden na drugim dwadzieścia materaców, a potem
jeszcze dwadzieścia puchowych pierzyn na tych materacach.
I
na tym posłaniu miał spać chłop.
Rano
Marysieńka zapytała go, jak podobała mu się noc.
- O, bardzo niewygodnie
się leżało! – powiedział chłop. – Całą noc żem oka nie zmrużył. Nacodzień to ja
na twardym materacu z dziurami śpię, a tu tak miękko nieznośnie było, i tak
błogo że człowiek zatracić się może i zapomnieć o bożym świecie. To straszne!
Wtedy
miała już pewność, że był to prawdziwy chłop, skoro leżenie na tym, jakże
wygodnym i luksusowym posłaniu, było dlań udręką i był doń nieprzyzwyczajony.
Tak ascetyczne upodobania mógł mieć tylko prawdziwy chłop.
Marysieńka
wzięła go za męża, bo była pewna, że to prawdziwy chłop. A nadmiarowe materace
i pierzyny wyrzuciła, co dawno już planowała zrobić. Podobno uległy spaleniu na
wysypisku śmieci, zatem nie ma już żadnych dowodów na prawdziwość tej historii,
więc równie dobrze ktoś mógł ją zmyślić. Ale czy to ma jakieś znaczenie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz